Antoni Grelak

rok i miejsce urodzenia: 17 kwietnia 1904 r. w Jabłonce

rok i miejsce śmierci: 22 czerwca 1984 r. w Piotrkowie Trybunalskim

działalność

Ukończył Państwowe Pedagogium w Krakowie. Dyplom na nauczyciela szkół powszechnych (1930). Świadectwo praktycznego egzaminu na nauczyciela publicznych szkół powszechnych (1934)

Mieszkał: Jabłonka, Grzechynia, Zembrzyce, Piotrków Trybunalski. Od sierpnia 1945 r. do 1947 r. był kierownikiem Publicznej Szkoły Powszechnej w Jabłonce. Tak zaczyna się jego kariera nauczycielska.

Twórczość:

Dwa artykuły opublikowane w kwartalniku „Orawie” Nr 33, 1995 – „Moje zmagania z językiem węgierskim”, „Orawscy pełtnicy”

Nie jest znana szerzej twórczość Antoniego Grelaka. Leon Rydel w „Orawie” pisze, że Antoni pod koniec życia spisał obszerny pamiętnik. Wymienione dwa teksty wyraźnie pokazują, że opisuje Orawę czasów swej młodości. Opisuje ludzi, miejsca, wydarzenia; to, co zapamiętał i co opowiedzieli mu Orawianie. Te zapamiętane urywki wnoszą wiele do naszej wiedzy o warunkach życia na Orawie w I połowie XX wieku.

opis wybranego utworu

Opowiadanie pt. „Moje zmagania z językiem węgierskim” ma charakter autobiograficzny. Antoni opisał wygląd szkoły ludowej, która znajdowała się w Jabłonce w Gęstych Domach. Opowiada o swych szkolnych latach w tej węgierskiej szkole. Opisuje pierwszego nauczyciela, naukę poznawania liter: i, s, u, a także nazw. Do sylabizowania wyuczyli się odpowiednich gestów, co przypominało rozmowę głuchoniemych. Opowiada o drugim nauczycielu, który skutecznie potrafił wyegzekwować tabliczkę mnożenia, założył także kółko ochrony ptaków. Jest i opowieść o księdzu katechecie, który katechizmu i Biblii uczył po słowacku. Jest i szkolny zwyczaj związany ze św. Grzegorzem.

fragment utworu „Orawscy pełnicy” (flisacy)

[…] Pod wsią Ujście (słow. Ustie) łączyły się Czarna Orawa z Białą Orawą i od tego miejsca spływ był o wiele łatwiejszy, koryto mniej kręte, woda większa. Na Dolnej Orawie, w pobliżu wsi Parnica, koryto zwężało się , pełne było potężnych głazów i wirów. Już blisko były Królewiany (słow. Kralovany), gdzie była przystań, skąd drzewo szło na wagony kolejowe. Bardziej doświadczeni pełtnicy płynęli dalej w dół rzeką Wagiem aż do końcowej stacji Żyliny.

Nie była to łatwa i bezpieczna praca, cierpki miał smak ten „drewniany chleb”. Opowiadał mi o nim dużo Pieróg z Jabłonki, znany pełtnik.